środa, 13 stycznia 2016

Jezioro Tana

09 stycznia 2015 r.

Rejs i klasztory na jeziorze Tana okazały się sporą klapą. Trzy na cztery zakontraktowane klasztory to kompletna porażka. Do piątego nie pozwolono nam nawet pójść z uwagi na brak czasu.

Pierwszy na trasie naszego rejsu był Entos Eyesu. Klasztor położony jest na maleńkiej wyspie i naszym zdaniem jest zupełnie nieinteresujący. Jest to nowy okrąglak, pokryty blachą falistą z pachnącymi nowością kolorowymi malowidłami w stylu ortodoksyjnym. Jedyną ciekawostką jest to, że jest to jednocześnie męski i żeński klasztor... Cena za wstęp 100 Birr. Naszym zdaniem lepiej jest wydać taką kwotę np. w pijalni soków (wystarczy na 5 pysznych soków i jeszcze na spory napiwek dla kelnerki) albo na rzeczywistą bezpośrednią dobroczynność, która jest bardzo tu potrzebna.

Na drugiej wysepce jest klasztor Keban Gabriel. Wstęp 100 Birr, ale mogą go obejrzeć tylko mężczyźni i wyłącznie z zewnątrz. Kobiety mogą sobie posiedzieć przy mnisim straganie albo pójść do tzw. muzeum za kolejne 50 Birr only.

Trzeci klasztor to Azuwa Myryam położony na półwyspie Zege. Wstęp kosztuje kolejne 100 Birr. Tym razem jednak warto było go zobaczyć, choć 5$ od osoby to słona opłata za wejście. Azuwa Myryam jest drewniany, okrągły i pokryty strzechą. Z zewnątrz jest całkowicie odnowiony. Robotnicy kładą ostatnie wiązki słomy na dachu. Jego wewnętrzna struktura trochę przypominała mi stupy tybetańskie. Nawet zapach w środku był trochę podobny do tego obecnego w buddyjskich świątyniach w Tybecie, choć w klasztorach koptyjskich nie palą się świece z masła z mleka jaków. Wewnętrzne ściany w całości są pokryte starymi, moim zdaniem, nienajgorszymi freskami. Wiele z nich, jak to w chrześcijaństwie, ma tematykę przygnębiającą albo pełną wszelakiego okrucieństwa. Sam środek był zamknięty. Dostępna była tylko jakby galeria pomiędzy zewnętrznymi ścianami i znajdującym się w środku koła "prezbiterium". To właśnie ściany tego prezbiterium są pokryte malowidłami. Przed wejściem obowiązkowo zdejmujemy buty.

Mimo jasnego postanowienia w umowie nie mogliśmy pójść do drugiego klasztoru na półwyspie Zege - Ura Kidane Meret. No cóż, nie chcieliśmy, aby łódka odpłynęła bez nas.

Ostatni klasztor na naszym rejsie to Debre Maryam. Podobno bardzo starożytny (z XIV albo nawet z XII wieku), ale obecnie wymurowany kościół to budowla z surowych betonowych pustaków i poryta blachą falistą. Także Debre Maryam to typowy lokalny okrąglak. Nie inaczej i w tym wypadku cena wstępu to 100 Birr od osoby. Jedynym ciekawym elementem jest tu tzw. muzeum. Pan mnich otwiera na życzenie budkę i na ladzie, jak w sklepiku, prezentuje naprawdę imponujące pergaminowe rękopisy. Mnich jest z nich bardzo dumny, ale sposób zabezpieczenia muzeum, stopień zużycia ksiąg i warunki ich przechowywania wskazują, że nie będą już długo istniały przynajmniej w tym miejscu.

Blue Nile Outlet lepiej jest obejrzeć z mostu na który można się udać pieszo lub tuktukiem z Bahir Daru. Hipopotamów nie zaobserwowaliśmy. W czasie rejsu mija się też spore kolonie pelikanów, ale widzimy je ze znacznej odległości.

Wycieczka na osobę kosztowała 250 Birr (bez wstępów do klasztorów) i trwała ok. 5 godzin. Jeśli ktoś bardzo chce, to sprawę może załatwić bezpośrednio na nabrzeżu omijając wszystkich naganiaczy (nawet tych stojących w drzwiach biura danego "armatora"). Przewodnik radzi, aby wybrać łódkę z silniejszym silnikiem - 40 KM (pozostałe mają nie więcej niż 20 KM, a po południu może wiać spory wiatr i słabsza łódka podobno może mieć problem z powrotem do przystani; te ze słabszym silnikiem, które widziałem wracały bez żadnego problemu), sprawdzić jej stan, liczbę zabieranych pasażerów i ilość kamizelek ratunkowych.

Naszym zdaniem lepiej jest jednak pojechać tylko do klasztorów na półwyspie Zege. Można to zrobić samodzielnie mikrobusem za promil ceny rejsu łódką. Można też przynajmniej w jedną stronę popłynąć publicznym promem. Prom z Bahir Dar odpływa ok. 07.00 z nabrzeża.

Naprawdę nie wiem, co nas podkusiło z tą łódką.

Powyższe nasze doświadczenia tego dnia sprawiły, że musieliśmy pilnie odreagować stres. Skutkiem tego, po powrocie do Bahir Dar, oddaliśmy się kompulsywnemu obżarstwu. Najpierw była obiado-kolacja (Agnieszka zjadła pizzę z kapustą (!), a ja shiro i injerę). Następnie usadowiliśmy się w naszej ulubionej pijalni soków (Agnieszka wypiła kufel soku z awokado, a ja dwa - jeden z mango i drugi ananasowy). Później w ulicznej kawiarni skosztowaliśmy etiopskiego wynalazku ja w wersji lokalnej (buna) Agnieszka w wersji de luxe - macchiato. Spokój nadszedł, gdy w drodze do hotelu skosztowaliśmy nieco ulicznych specjałów.

O 18.30 byliśmy już w hotelu. Następnego dnia o 05.30 mieliśmy umówionego tuktuka na dworzec, a tam miał na nas czekać busik jadący do miejscowości Weldiya. Musieliśmy wysiąść w pół drogi w miejscowości Gashena. Z tego miasta jest już tylko 64 km ziemną i górską drogą do Lalibeli.



Azuwa Maryam
Azuwa Maryam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz