sobota, 8 października 2016

Harar

21 stycznia 2016 r.

Aby uniknąć podróży autobusem do Hararu, jeszcze będąc w Mekele, kupiliśmy bilet na lot do Dire Dawa. Nie żebyśmy się obawiali niewygód, ale po kilkunastogodzinnej podróży z Mekele poprzedniego dnia po pierwsze mieliśmy małe szanse na bilet na kurs w dniu 21 stycznia, a po drugie chyba nie bylibyśmy zdolni do pobudki dzień po dniu na autobus ok. 03.00 rano. Dlatego też wybraliśmy bezpośredni lot do Dire Dawa ok. 13.00. Miało to gwarantować odespanie zaległości i spokojną zbiórkę na lotnisko. Śniadanie zjedliśmy w hotelowej restauracji Itaque Taitu Hotel. Jest to bardzo klimatyczne, kolonialne miejsce, ale jedzenie nie było szczególne. Bardzo skromny był wybór etiopskich dań. Ograniczał się on w zasadzie do injera fir-fir, która nieco mi się już znudziła (był to też pierwszy mój posiłek w kraju po przylocie).

Taksówka z hotelu na lotnisko kosztowała 200 Birr. Przy wjeździe na parking kierowcy samochodów muszą uiścić opłatę za parking, coś ok. 10 albo 20 Birr. Trzeba zatem uzgodnić z taksówkarzem, czy cena za kurs zawiera tę opłatę, czy nie. Teoretycznie można dojechać do lotniska minibusem, właściwie tylko do pobliskiego ronda. Z tego miejsca jest jednak jeszcze kilkaset metrów do terminala. Mało kto się na to decyduje, zwłaszcza z bagażem. Można zatem uznać, że w Addis na razie nie istnieje transport publiczny na lotnisko. Należy jednak wspomnieć, że Chińczycy, których jest tutaj zatrzęsienie, coś przy lotnisku intensywnie budują. Jeżeli powstanie nowy terminal zapewne będzie też połączenie z istniejącym nadziemnym metrem, które też powstało przy udziale Państwa Środka.

Na lotnisku byliśmy pierwsi przy kontuarze do check in. Mimo tego pani z rozbrajającą szczerością oznajmiła nam, że na nasz lot jest overbooked i w związku z tym wyślą nas do Dire Dawa samolotem o 16.00 przez Jigja. Piękny początek. Oznaczało to, ni mniej ni więcej, kolejny cały dzień w podróży. To jeszcze nic bo przecież o to właśnie chodzi. Jednak siedzenie cały dzień na lotnisku w Addis to średnia przyjemność. Po rozmowie z przełożoną pani z check in desk okazało się, że jednak faranji zmieszczą się w samolocie o 13.00. Dzięki temu mieliśmy szansę dojechać ok. 16. do Hararu. Nadzieja okazała się być jednak płonna. Nasz lot najpierw się opóźniał. Ostatecznie odlecieliśmy o 16. i to nie bezpośrednio do Dire Dawa, ale najpierw do Jigja. Nie wiem jak było to możliwe skoro mieliśmy bilety na lot bezpośredni. Tajemnicza historia. Myślę że jeden lot miał overbooking, a drugi był prawie pusty. Dzięki temu zabiegowi linia zrealizowała tylko jeden pełny lot. Tak to wyglądało w naszych oczach. Choć nie wyobrażam sobie, aby poważna linia lotnicza (Ethiopian) robiła tego typu czary mary. Niestety nie jest to Unia Europejska i nie obowiązują tu europejskie reżimy odszkodowawcze.

W Dire Dawa byliśmy już po zachodzie słońca. Z lotniska do miasta zabrał nas i jeszcze jedną mikro Japonkę pewien pan, który wracał do domu z Chin. Złapaliśmy ostatniego busa do Hararu i już ciemną nocą dotarliśmy na miejsce. Kierowca wysadził nas tuż przy naszym Harar Ras Hotel. Rezerwacji dokonaliśmy telefonicznie jeszcze na lotnisku w Addis. Hotel był całkiem ok. Za jedynkę z łóżkiem wystarczającym dla dwóch osób (choć nieco wąskim) i jednym bufetowym śniadaniem płaciliśmy 500 Birr. Śniadanie dla drugiej osoby kosztowało ekstra 80 Birr. Była to w zasadzie jedyna opcja hotelowa dostępna do rezerwacji telefonicznej. W pozostałych interesujących nas hotelach nikt nawet nie podnosił słuchawki telefonu albo automat informował o tym, że numer nie jest aktualny. Dziwne to było bo numery były zgodne z Lonely Planet, z Rough Guide i z najnowszą książką Brandta. Myślałem nawet, że w Hararze była jakaś zmiana numeracji. Suma sumarum nie wyszło źle. I tak nie zamierzaliśmy spać w żadnym z heritage house. Bo i drożej - 20$ od osoby. I bez łazienki, a Agnieszka tym razem zaprotestowała odnośnie braku takiej wygody. Nasz hotel był położony 15 minut spacerem od Harar Gate i murów starego miasta w chrześcijańskiej części miasta. Moim zdaniem była to najlepsza opcja w mieście w tym przedziale cenowym. Kiepska była tylko łazienka, gdyż po kąpieli woda słabo odpływała tworząc kałużę na posadzce. Nie był to dla nas jednak istotny problem. Kąpaliśmy się i tak w japonkach, więc problem leżał bardziej po stronie hotelu i pań pokojowych. Tego dnia pozostała nam energia i ochota tylko na kolację, ale i tu zdarzył się wypadek. Zamówiliśmy dania w hotelowej restauracji. Dla odmiany zamówiliśmy jakieś wege danie z injerą dla pewności wskazując panu kelnerowi palcem pozycję w jadłospisie. Przyjechała injera i cztery gliniane kociołki. Z jednego, ku naszej zgrozie, wystawy kości jakiejś istoty. Pierwszy raz w życiu powiedziałem panu kelnerowi, co o tym wszystkim myślę i pan musiał zabrać danie. Z odmiany jadłospisu wyszło nico. Zjedliśmy znowu shiro. Całe szczęście było pyszne. Możliwe że byliśmy zbyt wygłodniali żeby dalej marudzić.

22 -24 stycznia 2016 r.

Śniadanie było bufetowe z relatywnie dużym wyborem lokalnych dań. Na stanie była injera, injera z injerą - czyli fir fir, coś na kształt ful – w wersji z kawałkami pszennej bułki z sosem pomidorowym, makarony, ryż z warzywami, tosty francuskie, tosty i naleśniki. Nie było jajecznicy. Ponadto sok z papaji - pyszny, kawa-killer i herbata. Wolę klasykę w lokalnej knajpie, ale było ok.

Harar dzieli się ogólnie na stare miasto za murami - „Jugal” - zdominowane przez muzułmanów i nowe  miasto czyli żywioł chrześcijański. Spacer do murów starego miasta zajmował nam kilkanaście minut. Bajaj nie jest niezbędny. Po drodze przechodzimy m.in. obok biur sprzedaży Selam Busa (po lewej stronie drogi na początku małej przecznicy) i Sky Busa (po prawej stronie w narożnym budynku na pierwszym pietrze; wchodzi się schodami przez klatkę schodową).

Bardzo chciałem tu przyjechać. Już samo imię miasta powoduje mrowienie na plecach. Tu jest niekwestionowana stolica islamskiej Etiopii. Pierwszy biały człowiek, Sir Richard Francis Burton, przybył tu w połowie XIX wieku (1855r.) i spędził w mieście kilka miesięcy jako gość albo więzień miejscowego księcio-kacyka, sam chyba nie był całkowicie przekonany co do charakteru swojego pobytu. Jego opis tego miejsca nie jest zbyt pochlebny. Niedługo po nim przyjechał do Hararu pewien dezerter z holenderskiej armii na Jawie, Artur Rimbaud. W jakim celu tu przybył i mieszkał tego dokładnie nie wiadomo. Powszechnie przyjmuje się, że trudnił się handlem albo przemytem. Faktem jest, mieszkał w Hararze 11 lat i wyjechał dopiero, gdy był śmiertelnie chory na raka. Choroba była krótka i niedługo po powrocie do Francji i amputacji nogi poeta zmarł. Skoro Artur Rimbaud, niekwestionowana gwiazda francuskiego symbolizmu, spędził w takim miejscu 11 lat swojego 37. letniego życia znaczyć musi, że jest to miasto wyjątkowe. Z pewnością nie ma takiego drugiego miasta w Etiopii. To pewne. Niektórzy porównują tutejszy labirynt starego miasta do Fezu. Nie wiem, czy to jest słuszne, bo nie byłem w Maroku. Najbliższe mi odniesienie to irański Yazd. Może to skutek mojego sentymentu do Persji, ale Yazd i jego niemal monochromatyczne gliniane stare miasto stoi architektonicznie kilka klas wyżej od Hararu. Przeciwnie do Hararu tam jest jednak pusto na ulicach. Tu ludziska się często pojawiają, a czasem nawet kłębią w nadmiarze, choć i tu i tam mieszkają Muzułmanie (tu Sunnickiego, tam Szyickiego obrządku).

Jugal nie jest duży. Otacza go mur z pięcioma bramami. Wśród nich są współczesne bramy przystosowane dla transportu samochodowego, są zwykłe wyrwy w murach, ale są i całe bramy wyzute jedynie z drzwi. Moim zdaniem nie ma potrzeby eksploracji każdego zaułka. Wystarczą dwa spacery, najlepiej o różnych porach dnia, aby zaspokoić ciekawość tego miejsca. Warto też usadowić się w kawiarni na tarasie budynku w którym miał się kiedyś mieścić skład kolonialny Artura Rimbaud (Gerazmatch House). Podają tam pyszne soki i kawę, jest też ratująca życie zimna cola, sympatyczny właściciel oraz przemiła obsługa znajdująca się nieustannie „na wysokości”. Jest to też doskonały punkt obserwacyjny na główny plac miasta – dawny koński targ (Feres Megala). Trzeba wiedzieć jednak, że choć Harar to miasto starożytne i wpisane na listę UNESCO, to w istocie trudno będzie nam to dostrzec w jego materialnej substancji. Jest kilka ładnych kolonialnych budynków. W tym prywatne muzeum Abdela Sherif Harari City Museum, domniemany dom Rimbaud (z bardzo ciekawymi zdjęciami z epoki). Reszta miasta nie wygląda antyczne. Domy, zwyczajem muzułmańskim, są bowiem zwrócone do środka. Na zewnątrz prezentują tylko wysokie mury i bramy. Cztery z nich przyjmują na nocleg turystów. Kilka innych za opłatą można zwiedzić. Kosztuje to ok. 50-60 Birr i sprowadza się do przejścia przez dziedziniec i obejrzenia kolorowej głównej izby domu. Często będą tam domownicy co może być krępujące dla obu stron. Moim zdaniem nawet bardziej dla turysty. W obrębie starego miasta jest podobno ok. 100 meczetów i sanktuariów. Większość z nich to jednak przybytki prywatne. Główny meczet piątkowy, choć istnieje tu ok. 800 lat, to w obecnej bryle tylko kilkadziesiąt, nie jest zbyt ciekawy. Trzeba wspomnieć, że w pierwszej przecznicy za meczetem piątkowym po lewej stronie jest niesamowita palarnia kawy. Można tam wejść i zobaczyć na żywo jak zielone ziarna stają się produktem służącym do parzenia kawy. Jest tam też prowadzona sprzedaż detaliczna. Cena za 1 kg kawy to 160 Birr. Ja nie jestem kawoszem, ale muszę przyznać zapach jaki roznosi się w całej uliczce jest piękny.

Inną atrakcją Hararu jest karmienie hien. Są tu dwa takie miejsca. Starsze i podobno liczniej odwiedzane przez hieny znajduje się w okolicy jatki muzułmańskiej za murami miejskimi na drugim końcu miasta (trzeba przejść przez całe miasto, plac Feres Megala, iść obok meczetu piątkowego i za bramę. Drugie stanowisko znajduje się bliżej przy rzeźni chrześcijańskiej jest młodsze i podobno odwiedza je mniejsza liczba zwierzaków. Aby tam trafić trzeba z placu Feres Megala skręcić w lewo na dół, przyjść przez bramę i iść prosto przez mostek i skręcić w prawo. Po kilkudziesięciu metrach zobaczymy duży budynek. Będziemy na miejscu. My przyszliśmy oglądać hieny do jatki chrześcijańskiej z czystego lenistwa, bo bliżej. Usiedliśmy na schodkach przy ścianie szczytowej budynku i czekaliśmy na zapadnięcie zmroku. Koszt udziału w takim spektaklu do 50 Birr od osoby, choć zawsze będą od nas żądać więcej pieniędzy. Cena będzie nieco wyższa jeśli chcemy robić zdjęcia. Hieny przychodzą dopiero po zmroku więc ze zdjęć będą nici, chyba że mamy sprzęt bardzo czuły. Nasze spotkanie z hienami wypadło bardzo blado. Pan przywoływał je bardzo wytrwale. Po pewnym czasie pojawiły się dwa osobniki. Nie były jednak zainteresowane jedzeniem. Pierwsza hiena zniknęła tak szybko i sprawnie jak się pojawiła. Druga została trochę dłużej. W końcu też uciekła na widok nadjeżdżającego tuk tuka. Właściwie wyglądało to tak, jakby oba zwierzaki zostały na nasze przyjście wygonione z jakiejś komórki. Później żałowałem, że w ogóle zapłaciliśmy za to „widowisko”. Poznaliśmy jednak wtedy Bartka z Warszawy, a właściwie z Gliwic. Była to kolejna bardzo fajna osoba z Polski jaką spotkaliśmy w Etiopii. Później spotkaliśmy się jeszcze przy powrocie w Addis. Lecieliśmy tym samym samolotem do Istambułu. W Addis Bartek nam powiedział, że widział samopas wałęsające się hieny po mieście, gdy jeszcze ciemną nocą szedł na autobus do Addis. Nienaturalność spektaklu i faktyczne fiasko obejrzenia procederu karmienia hien zniechęciła nas, aby następnego wieczoru iść do jatki muzułmańskiej.
W Hararze nasza wycieczka mentalnie dobiegła końca. Z powodów ograniczeń wizowych nie mogliśmy pojechać do Somalilandu, choć był on już w zasięgu ręki. Będzie trzeba zatem jeszcze raz odwiedzić Harar. Na południe kraju nie chcieliśmy jechać. Zatem do wyboru mieliśmy albo dłużej zostać w Hararze albo jechać do Addis. Ostatecznie zadecydowała dostępność biletów autobusowych. Kupiliśmy bilety w Sky Bus na 24 stycznia 2016 roku.


Podsumowując, będąc w Etiopii trzeba przyjechać do Hararu. Miasto jest bardzo interesujące i zupełnie inne od reszty kraju. Nie spodziewajmy się jednak, że przekraczając bramy Harar Jugol przeniesiemy się osiemset lat wstecz. Brakuje tu może niektórych usług właściwych dla świata zachodniego i początku XXI wieku, ale nawet na starym mieście są telefony komórkowe i telewizja satelitarna. Można też wątpić, czy cała starówka w Hararze zasługuje na wpis na listę światowego dziedzictwa. Co tu robił Rimbaud przez tyle lat. Nie wiem. Podobno nie pisał już wtedy poezji. Może rozsmakował się w chacie, którego Harar jest niekwestionowaną stolicą (jeżeli przyjdzie komuś do głowy zakupienie tu tego ziela powinien najpierw spytać kogoś zaprzyjaźnionego, np. kelnera w kawiarni Gerazmatch House, ile on powinien kosztować i gdzie dokładnie należy go kupić). Może szukał tu samotności i zapomnienia. Zdjęcia z epoki odkrywania przez białego człowieka czarnego lądu prezentowane w domniemanym domu poety dają pewne wyobrażenie jak wyglądało to miejsce nieco ponad sto lat temu. Z drugiej strony, czy mamy rzeczywiste wyobrażenie jak wyglądało życie w naszych miastach i miasteczkach pod koniec XIX wieku? Nie wydaje mi się, aby różnica była istotna. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że w Hararze jest jeszcze bardzo dużo prawdziwego życia. Jak w całej Etiopii.


Harar. Jugol.  Tuż za Harar Gate.

Harar. Jugol. Gidir Megala (Grand Market).

Harar. Jugol.

Harar. Jugol. Gidir Megala (Grand Market).

Harar. Jugol. Okolica Shewa Gate.

Harar. Jugol. Abdela Sherif Harari City Museum.

Harar. Jugol.

Harar. Jugol.

Harar. Jugol. Feres Megala.

Harar. Jugol.

Harar. Jugol. Okolica Shewa Gate.

Harar. Jugol. Okolica Shewa Gate.

Harar. Jugol. Gidir Megala (Grand Market).

Harar. Jugol. Gidir Megala (Grand Market).

Harar. Motoryzacja.

Harar. Jugol. Minaret.

Harar. Jugol. Gidir Megala (Grand Market). Jatka - każdy czeka na swoją kolej do resztek.

Harar. Jugol.

Harar. Jugol. Okolica Shewa Gate.

Harar. Jugol. Gidir Megala (Grand Market).

Harar. Jugol

Harar. Jugol. Chłopiec.

Harar. Jugol. Okolica Erer Gate.

Harar. Jugol.

Harar. Gidir Megala (Grand Market)

Harar. Jugol.

Harar. Jugo. Makina Girgir (Machine Rd.)

Harar. Jugol.

Harar. Jugol.

Harar. Jugo. Makina Girgir (Machine Rd.)

Harar. Jugol.

Harar. Awokado juice w kawiarni  w Gerazmatch House.
Harar. Jugol.
Harar. Sprice awokado i mango w kawiarni  w Gerazmatch House.



Harar. Sprice awokado i mango w kawiarni  w Gerazmatch House. Pan właściciel prezentuje jakość soku z awokado i mango.
Harar. Jugol.
Harar. Jugol. Fabryka kawy.

Harar. Jugol. Shewa Gate. Old Christian Market.

Harar. Jugol. Makina Girgir (Machine Rd.) - wylot na Gidir Megala (Grand Market).

Harar. Jugol. Makina Girgir (Machine Rd.).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz