niedziela, 9 października 2016

Addis again

24-27 stycznia 2016 r.
Sky Bus wymusił na nas kolejną pobudkę ok. 04.00, czyli ok. 22.00 etiopskiego czasu. Bilet kosztował 290 Birr. Selam Bus był nieco droższy, kosztował 330 Birr, ale bilety były wyprzedane na interesujące nas daty. Sky Bus zaoferował nam znaczne niższy standard niż wcześniej Selam Bus na trasie z Mekele do Addis. Szczęście Boga, że połowa miejsc była wolna. Dzięki temu udało nam się ulokować łącznie na czterech fotelach i uniknąć siedzeń połamanych i nie rozkładających się. Na mój drugi fotel próbował się dosiąść jakiś tuziemiec, ale nieskutecznie. Zniechęciłem go trzema słowami. Jak chcę, to potrafię być nieprzyjemny. W szczególności dobrze mi to wychodzi, gdy ktoś obudzi mnie niespodziewanie. Z autopsji coś o tym wie Agnieszka. Aha, i nie były to te słowa, które mogą Wam teraz na myśl przychodzić. Faktyczny odjazd miał miejsce tradycyjnie ok. 2 godziny po wymaganej od nas godzinie zbiórki. Bardzo drażniący to zwyczaj zważywszy na niewyspanie, brak śniadania, poranny ziąb i ogólne rozdrażnienie.

Ponownie brak śniadania ostatecznie wyszedł mi na dobre chroniąc mnie od najgorszego skutku choroby lokomocyjnej. Przez większą część podróży nie byłem w stanie oka otwartego utrzymać. Jak słonko wstało nocny ziąb przeistoczył się się w 37 stopniowy upał. Autobus nie miał klimatyzacji. Dostaliśmy poczęstunek. Sama myśl o zawiniętym w gazetę cieście, po mojemu placku, sprawiała, że wir w mojej głowie i żołądku jeszcze bardziej przyspieszał. Znowu autobus jechał górskimi zakrętasami, co tylko pogarszało sytuację. Na szczęście nie wyrzuciłem ciastka. Gdy po pewnym czasie wydobrzałem placek był jak znalazł. Nie pamiętam kiedy ostatnio jadłem taki pyszny placek. A co, właśnie placek.

Po drodze zatrzymaliśmy się w tradycyjnej przydrożnej spelunie na posiłek. Speluny były dwie, jedna po prawej stronie autobusu, druga do lewej. Zostaliśmy wciągnięci do restauracji po prawej stronie. Z uwagi na dolegliwości jakie mi jeszcze towarzyszyły rano i mając w perspektywie dalszą podróż w autobusie bez toalety zrezygnowałem z lanego piwa na rzecz coli z butelki. Do jedzenia zamówiliśmy shiro z injerą. Tak dla odmiany. Ogólny nieład w restauracji, bardzo marny wygląd toalety i charakterystyczne niebieskie mydło przy zlewie do mycia rąk gwarantowały, że ten najpowszechniejszy w kraju postny posiłek będzie pyszny. Taki właśnie był.

Jak już ostatecznie ozdrowiałem, góry za oknem już zniknęły. Pojawiły się za to inne przydrożne atrakcje, jak np. małpy czekające na wyrzucane z autobusu jedzenie, wielbłądy kryjące się w cieniu rachitycznych krzaków i wioskowe domostwa, które równie dobrze mogły pochodzić z neolitu, XIX wielu lub być jeszcze w kredycie MDM. Z drogi widać też było linię kolejową, którą Etiopia odbudowuje aż do Jibututi, aby mieć dostęp do portu nad morzem Czerwonym. Ostatnie 40-50 km jest najbardziej zadziwiające. Jest tam spory odcinek autostrady, jakby przeniesiony wprost z Niemiec.

Postój w drodze z Hararu do Addis.

Ambo. Narodowa woda mineralna.

Beyanetou. To akurat z restauracji w dzielnicy ormiańskiej w Addis.


Na Meskel Square znowu pokłóciliśmy się z taksówkarzami. Przy autobusie pojawili się też bagażowi, którzy nieproszeni o asystę, nie wiedzieć czemu, wyładowywali z bagażnika tylko plecaki należące do faranji żądając za 2 sekundową niezmówioną usługę 10 Birr. Zbyliśmy ich, ofuknąłem taksówkarzy i poszliśmy z betami na minibusa. Niektórzy nie chcieli nas zabrać. Inni żądali bardzo wysokiej ceny. Ostatecznie pojechaliśmy za 70 Birr z bagażem. Też bardzo drogo. Busik podwiózł nas do wylotu uliczki, gdzie mieścił się nasz hotel. Mieliśmy rezerwację w Ankober Guesthouse za 30$ za pokój typu twin. Hotel to dawny barak służący w zamierzchłych czasach za szpital. Warunki wydawały się być ok. Łazienka była znośna. Ciepła woda też była na miejscu. Tylko łóżka wzbudzały pewien niepokój. Były bardzo miękkie i kołysały się. Sprawiały wrażenie łóżka wodnego. Nie podobało mi się to, bo lubię spać na płasko i twardo. Postanowiliśmy jednak zostać. Czas był najwyższy na uzupełnienie poziomu węglowodanów. Agnieszka sygnalizowała też potrzebę zatankowania kawy, mimo relatywnie późnej pory. Minęliśmy Wutmę i weszliśmy do WOW (burger n juice). Menu nie było dla nas interesujące. Na koniec usadowiliśmy się na wąskim tarasie całkiem przyjemnej restauracji tuż obok Ethiopia Cinema przy Placu De Gaulle. Jest to bardzo fajne miejsce, gdzie można w spokoju obserwować toczące się życie. Przysiadł się do pewien miły młody człowiek. Jak się okazało był Polakiem, redaktorem jednego z portali opisujących tanie oferty lotnicze. W miłym towarzystwie spędziliśmy czas. Marcin tej nocy wracał Turkishem do Polski. My poszliśmy umęczeni do naszego hostelu. Luksusowe autobusy w Etiopii są bardzo męczące.

Nad ranem Ankober Guesthouse zacząć tracić dla mnie swój urok. Najpierw kierowca jednego z aut rozgrzewał silnik diesla tuż pod naszym oknem. Skutek był taki, że w pokoju wytworzyła się atmosfera jak w komorze gazowej. Zdesperowany poprosiłem, aby przestawić samochód. Niestety sen już sobie poszedł. Dalszych kłopotów dostarczyła Agnieszka i hostel wspólnie i w porozumieniu. Mój Brudas nie zażył wieczornej kąpieli i chciał dorównać czyściochowi, który właśnie suszył włosy (czyli mi). Niestety w trakcie czynności zabrakło ciepłej wody i wyskoczył jak oparzony na środek pokoju nakazując mi zrobić awanturę pani w recepcji. Pani w recepcji wyjaśniła, że mają słoneczny system ogrzewania wody i może być problem. Dała nam jednak klucz do innego pokoju, aby skorzystać z łazienki. Spokojnie sobie leżałem, gdy Mój Prywatny Terrorysta, owinięty w ręcznik i z mydlinami na ciele, wpadł jak ogień do pokoju wykrzykując, że w nowej łazience jest wyłącznie gorąca woda i właśnie się poparzył. Zażądano ode mnie kolejnej interwencji w recepcji. Wcześniej jednak poszedłem obejrzeć inkryminowany prysznic. Istotnie miał tyło jedną gałkę, co jednak można było zauważyć przed odkręceniem kurka. Posłusznie zakomunikowałem pani w recepcji wypadek w drugiej łazience. Po chwili przyszedł pan konserwator i wręczył mi kombinerki celem własnoręcznego wyregulowania sobie ciepłej wody. Wszystko wskazywało, że nie zagrzejemy miejsca w Ankober Guesthouse. W związku z tym podziękowałem pani w recepcji, wyjaśniłem że chyba jednak nie zostaniemy tu na kolejne dwie noce (i tak raczej by nas wyrzucili przy kolejnej reklamacji łazienki). W międzyczasie słońce załatwiło sprawę i nagrzało wody w boilerze w naszej łazience. Kąpiel Mojego Kochanego Tyrana mogła się już odbyć w naszym pokoju. Nie mając jednak przyszłości w tym hotelu poszliśmy na śniadanie i na poszukiwanie nowego lokum. Pobliskie Wutma i Bario oferowały podobny niski standard oraz cenę ok. 280 Birr za pokój. Wybraliśmy Bario. W Wutmie, bezpośrednio nad częścią hotelową, jest restauracja. To zaś musiałoby oznaczać hałasy do późna w nocy.

Tego dnia postanowiliśmy udać się na osławione Merkato. Podobno największy bazar w Afryce (pewnie jeszcze co najmniej kilka targowisk pretenduje do tego tytułu). Znowu wszystkie nasze przewodniki gwarantowały obrabowanie każdemu faranji, który ważyłby się udać tam bez obstawy lokalnego przewodnika. Zdeponowaliśmy więc, jak klasyczni idioci, pieniądze i paszporty w recepcji i poszliśmy na Piazza znaleźć busa jadącego w kierunku Merkato. Bazar jest ogromny. Sprzedaje się tam wszystko. Od chińskiego badziewia najgorszego sortu, warzywa, owoce i wszelkie rośliny oraz zwierzęta (ciężko patrzeć jak taktowanie są kurczaki), po wyroby hutnicze, wszelkiego rodzaju złom i artykuły domowego użytku. Są też krawcy i inni rzemieślnicy. Warto przystanąć przy zakładzie złotniczym i przypatrzeć się jak w tygielku pod chmurką wytapiany jest złom złotniczy w prymitywne sztabki. Są też pamiątki i surowa kawa na wagę. Dobrej jakości bunę można kupić już za ok. 130 Birr za kilogram. Jest też rękodzieło. Można kupić ceramikę do tradycyjnego parzenia kawy albo krzyże. Jest też cały kwartał przeznaczony dla sprzedawców khatu. Tych dwóch ostatnich departamentów nie znaleźliśmy. Trafiliśmy jednak do wspaniałej restauracji dla lokalsów. Pyszne jedzonko i cudowne soki. Zabawiliśmy na Merkato do ok. 17.00. Ani śladu rabusiów lub innych złoczyńców. Nie było ich nawet w tutejszych szynkach, które dawno nie widziały białego człowieka, a eteryczne blondynki prawdopodobnie nigdy tam nie bawiły, aż do przybycia Agnieszki. Pies z kulawą nogą nie chciał nam zrobić krzywdy. No jeśli nie liczyć jakiegoś biedaka z lekko pomieszanymi zmysłami. Zagubił się on jednak, gdy weszliśmy na piwo do wspomnianego szynku. Z pełnymi siatkami zakupów rzeczy niepotrzebnych (np. specjalną patelnią do wypalania kawy) pojechaliśmy do naszego hotelu.

Addis Ababa. Merkato.

Addis Ababa. Merkato.
Addis Ababa. Merkato. Wytapianie złomu złota.
Nasza podróż dobiegła końca nie tylko mentalnie (co nastąpiło już Hararze), ale także faktycznie.W Addis odwiedziliśmy jeszcze muzeum etnograficzne. Mieści się ono w starym pałacu cesarza w obrębie kampusu. Jest ciekawe i warto tam pojechać. Jest tam też zachowanych kilka prywatnych pokojów cesarza i cesarzowej oraz piękna kolekcja ikon, tryptyków i krzyży. Bilet wstępu to wydatek 100 Birr. Tuziemcy płacą 50 razy mniej jeśli dobrze zapamiętałem relację cen. Z Piazza jedzie się tam dwoma busami z przesiadką na Arat Kilo. Poszliśmy też obejrzeć Red Terror Martyrs Memorial Museum. Mieści się ono przy Meskel Square. Wstęp jest darmowy, ale oczekiwany jest datek na koszty utrzymania placówki. Wysokość darowizny skolko ugodno. W środku jest toaleta, ale w kranie nie ma wody. Muzeum jest z cyklu makabrycznych. Coś jak S-52 w Phnom Phen. Mocno widoczny jest też aspekt ideologiczny, z którym się w pewnym zakresie nie zgadzam. Pomijam ocenę współczesnych rządów etiopskich. Odnosząc się do czasów cesarstwa w XX wieku i okresu Derg (Mengystu Hajle Marjam - Derg regime) myślę, że obie epoki w zasadzie były siebie warte. Może tylko z taką różnicą, że czerwony reżim trwał „tylko” około dwudziestu lat i skoncentrował swoje przerażające działania w tym czasie. Epoka cesarstwa jest bardziej odległa i przez to może się wydawać teraz znośniejsza. Wystarczy jednak poczytać sobie „Cesarza” by włos na głowie się nam zjeżył, co do praktyki sprawowania władzy przez Najjaśniejszego Pana. A przecież obraz, który tam widzimy jest, no powiedzmy, już nieco wyidealizowany i przekazany naszemu Królowi Reportażu w ciemnych pokojach, szeptem i w nerwowym nasłuchiwaniu odgłosów wystrzałów albo kroków nadciągającej brygady do rewizji i aresztowania. Po obejrzeniu ekspozycji i obsikaniu toalety postanowiliśmy pojechać zobaczyć, jak wygląda tutejszy supermarket. Najbliższy był Bambis. Wystarczyło podjechać dwa przystanki nadziemną kolejką. Część spożywcza jest wielości naszego małego Carrefoura albo Biedronki. Niewątpliwie był to najlepiej zaopatrzony sklep spożywczy, jaki tu widziałem, ale nie zmienia to faktu, że i tak asortyment był ubogi. Jest to też typ sklepu odwiedzanego przez żyjących w stolicy zagraniczniaków. Szczególnie dużo było klientów z chińskimi rysami twarzy. Na piętrze jest ekspozycja AGD. Dokupiliśmy trochę kawy i poszliśmy z powrotem na metro. Kolejka jest nowa, chyba już wspominałem, ale ma istotną wadę. Pociągi jeżdżą bardzo rzadko i są zatłoczone. Zdarzało się nam, że w godzinach szczytu nie mieściliśmy się w wagonie albo byliśmy upchnięci jak sardynki. Warto zatem trzymać się za portfel i plecak mieć z przodu. Ergo, gdy jest tłok lepiej skorzystać z oferty minibusów

Ostatniego dnia poszliśmy jeszcze dokupić nieco badziewia na pamiątki dla nas i w celach rozdawniczych. Sporo tego typu sklepów, z cenami w miarę akceptowalnymi, w szczególności, gdy trzeba wydać nadmiar lokalnej mamony, jest na Churchill Street (niedaleko Piazza, za sklepami z kolorowymi trumnami i akcesoriami pogrzebowymi).

Samolot mieliśmy o 01.30. Resztę czasu spędziliśmy objadając się oraz koczując na lotnisku. Niestety Turkish nie stanął na wysokości zadania podmieniając planowany A330 na B737-8, w którym jest zbyt dużo foteli i za mało miejsca na pięcio i pół godzinny lot. No cóż tak też się zdarza.

Addis Ababa. Wejście na teren Uniwersytetu i Muzeum Etnograficznego.

Addis Ababa. Budynek Muzeum Etnograficznego (stary pałac) z symbolicznym pomnikiem obrazującym lata niewoli włoskiej i zwycięstwo Lwa Judy.

Addis Ababa. Budynek Muzeum Etnograficznego (stary pałac)

Addis Ababa. Fontanna przed budynkiem Muzeum Etnograficznego.
Addis Ababa. Muzeum Etnograficzne (II piętro).

Addis Ababa. Muzeum Etnograficzne (II piętro).

Addis Ababa. Muzeum Etnograficzne (II piętro).

Addis Ababa. Muzeum Etnograficzne (II piętro).


Addis Ababa. Muzeum Etnograficzne (II piętro).


Addis Ababa. Meskel Square.

Addis Ababa. Meskel Square.

Addis Ababa. Okolice Meskel Square.

Addis Ababa. Wutma. Ostatnie śniadanie przed wyjazdem - Special Full.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz